Wybrałam się w podróż. W zupełne nieznane. Obmyśliłam plan. Spakowałam walizki. Pożegnałam wszystko co do tej pory oswojone i bezpieczne. Drżałam z emocji przed zdobywaniem.
Usiadłam na lotniskowej ławce i zamknęłam oczy.
Nagle wszystkie ściany pochłonął wielki wicher i wszystko runęło, ławka zmieniła się w wielką tamę na której siedziałam dyndając nogami jak małe dziecko. Kiedy otworzyłam oczy już nie było tak swojsko. Pode mną wielka gardziel otchłani, obok mnie ktoś Nieznany. Powiedział tylko... No to spadamy, w sam dół, razem!
Ogarnęła mnie przeraźliwa bojaźń. Wiedziałam że umieram. Czułam na twarzy krople potu i wody obejmującej mnie i wciągającej na samo dno. Kiedy uderzyłam o taflę wody nie mogłam się ruszać, unosiło mnie jak papierowy stateczek. Tak dotarłam do brzegu, gdzie Nieznany otworzył mi oczy i wyciągnął na brzeg. Wiedziałam że pakując się w tę podróż zdobędę jakąś nową wiedzę i doświadczenie, ale nie spodziewałam się prób wody i zaufania. Tortury czekania i utraty oddechu. Miałam oddychać pełną piersią, a duszę sie ze strachu.
Kiedy ochłonęłam, zauważyłam, że tama gdzieś zniknęła, za to ocean zalał całe pole widzenia.
On stał w wodzie i machał ręką, powiedział żebym przyszła. Opór i paraliż przed wodą jeszcze nie pozwalał mi ruszyć palcem, ale weszłam do tej wody i bardzo mnie to zdziwiło, że nie bałam się. Prowadził mnie pod powierzchnię wszystkiego co było dla mnie do tej pory gwarantem normalnego oddechu. Mówił, że nie musze świetnie pływać żeby znaleźć skarb, mogę zawsze oprzeć się na Nim.
Płynęłam więc w dół- jakąś dziwną siłą prowadzona- zobaczyłam mnóstwo ryb i muszli i roślin morskich, ale to nie było wszystko... Ciągnął mnie dalej, aż zobaczyłam wszystkie skarby ukryte w samym dnie tego przedziwnego morza. Powiedział że mało kto chce tu płynąć, a przecież wszystko takie dostępne, może zakopane, ale gdyby tylko chcieć można by z nich czerpać i nie pragnąć niczego więcej...
Czułam ból , ogromny ciężar, nie wiedziałam co z tym skarbem zrobić, z tą wiedzą, z tym nowym brakiem oddechu. Wydobył mnie znów na powierzchnię. Oszołomioną i słabą.
Leżałam chwilę na jego ramieniu, aż zasnęłam.
Obudził mnie wark silników samolotu, to nie był sen, przecież wiem....