18.8.11

Bajka o dziewczynce z rysą.




Za górami, za lasami, za siedmioma rzekami żyła sobie mała dziewczynka, miała może z 10 lat. Albo i mniej- pamięć narratora czasem zawodzi. Lubiła tańczyć, skakać, robić śmieszne miny, a nade wszystko lubiła przebywać całymi dniami w towarzystwie swoich koleżanek. Co rusz to wymyślały inne zabawy, prześcigały się w wymyślaniu historii raz zabawnych raz strasznych. Dobrze im było ze sobą. Działo się to dawno temu kiedy jeszcze nikomu nie przyszło na myśl, że można całymi dniami siedzieć przed skaczącym ekranem lub zajmować czas klikaniem ze strony na stronę. Toteż często dziewczynka ze swoimi towarzyszkami -aby nie tracić ani chwili ze świetnej zabawy- wynosiły ze swoich domów gotowe kanapki i kubki z ciepłą herbatą.
Często wymieniały się coraz to nowymi smakami. Oczywiście spierały się także o najmniejsze sprawy, która ma lepiej uczesane włosy, która lepiej opowiada historie, a która znowu ma gorzej albo lepiej w życiu i dlaczego. Ot, takie tam dziecięce spory...
Pewnego lipcowego dnia jakoś tydzień czy dwa przed nadchodzącymi imieninami Dziewczynka podarowała swoim towarzyszkom pięknie wyrysowane zaproszenia na przyjęcie w jej domu. Wszystko już sobie zaplanowała. Chciała, by jej przyjaciółki cieszyły się choćby najmniejszymi- wymyślonymi przez nią- szczegółami. Przypominała sobie więc, co poszczególna z nich najbardziej lubi kłaść na kanapkach, jakie i która lubi słodycze, w co wspólnie zawsze najbardziej lubiły się bawić. Poprosiła nawet swoje starsze rodzeństwo, by pomogło jej w zrealizowaniu całego przedsięwzięcia. Mama zaoferowała pomoc w robieniu smacznych dań, siostra obiecała przygotować dla niej piękną sukienkę- co było nie lada wyzwaniem w tamtych dawnych czasach- i pięknie uczesać, brat potwierdził gotowość w przygotowaniu odpowiedniej muzyki. Umówionego dnia, już od rana wyczuwało się w powietrzu nastrój pysznej zabawy. W Teleranku obejrzała z rana piękną baśń o królewnie Annie. Czuła jakby cały świat składał jej dziś serdeczne życzenia. Wiedziała, że musi być kimś bardzo szczególnym skoro wszystko tak pięknie się dzieje i układa tego dnia.
Rodzice i rodzeństwo zdali egzamin na piątkę. Wszystko było gotowe, a godzina przyjęcia nareszcie nadeszła. Zaraz potem minęło pięć minut, piętnaście, trzydzieści. Pomyślała: "pewnie przygotowują się wszystkie na to wielkie przyjęcie". Mama potakiwała, że na pewno zaraz zjawi się pierwszy gość. Rzeczywiście zjawiła się koleżanka, którą zaprosiła tak trochę w ostatniej chwili i trochę z obowiązku bo w rewizycie. Ale bardzo się ucieszyła. Stwierdziła że to świetny początek, a zaraz potem zacznie się prawdziwa zabawa. Zaprosiła więc koleżankę do środka, zaproponowała przekąski i ukradkiem spojrzała jeszcze na zegar. Z każdą chwilą robiło jej się coraz bardziej smutno. Godzina. Dwie. Trzy. Żadna z przyjaciółek nie przyszła. Starała się oczywiście zachować gościnnie, tak jak mama pocieszała widzisz "najlepszych przyjaciół poznaje się w biedzie", ale to nie zmniejszało przykrości. Po zakończonym poczęstunku i bądź co bądź dobrej zabawie z koleżanką zaproponowała spacer. Chciała wywiać z głowy wszelkie przykrości tego dnia, które tak szybko przyćmiły te pierwsze radości.
Najpierw usłyszała dudnienie z głośników dochodzące z okna jej przyjaciółki, potem zobaczyła tylko poruszające się postaci skaczące i krzyczące na przemian, wyglądało tak jakby jej przyjęcie odbywało się gdzieś bez niej. Wtedy ją olśniło. Przecież jedna z jej towarzyszek nosiła takie samo imię jak ona.
Nie potrafiła tylko pomieścić w swojej dziecięcej wyobraźni dlaczego tak wszystko wyszło, że jej długo przygotowywane świętowanie zostało odrzucone na rzecz innego, zrobionego naprędce- o czym później się dowiedziała. Dlaczego najbliższe jej przyjaciółki sprawiły jej świadomie taką przykrość. W sercu dziewczynki pojawiła się pierwsza w życiu mała rysa. Wydawało się ,że nie da się jej już niczym wypełnić.
Następnego lata dane było jej uczestniczyć w innym przyjęciu na które nikt nie przyszedł, ale tym razem to ona była tym jedynym gościem. Ale tym razem, już wiedziała jak pocieszyć odrzuconą. Wiedziała już w swoim dorastającym sercu jak przemówić, żeby zmniejszyć stratę, że nie warto płakać nad czymś czego tak naprawdę nie było. Nad iluzją miłości.

Kilkanaście lat później jako dorosła kobieta otwiera fragment w Biblii o uczcie na którą nikt nie chciał przyjść. Choć bankiet przygotowany w każdym calu z cateringiem, że "niebo w gębie". I mogła wreszcie szczerze współczuć Bogu i kochać za to, że On naprawdę nie zraża się głupcami, że sprasza kogo popadnie byleby z kimś się dzielić. Ile w Nim zaufania do ludzkiej niemocy. Ile miłości do ludzkiej bezmyślności. Ile wiary że cierpliwość czyni cuda...
Teraz już wie, że te puste miejsca naznaczone jako rysa to miejsca rozlewania się łaski, dzięki którym będzie mogła kochać czysto, a te akty miłości znaczą więcej niż wszystkie wielkie dzieła razem wzięte.
Oby tylko nie zapomniała o ciągłym dokupywaniu oliwy, żeby kiedy przyjdzie czas wejść z innymi na niekończącą się Ucztę i przebywanie w Doborowym Towarzystwie :)



5 komentarzy:

majka pisze...

piękna bajka - niebajka :)

wiele z tych rys leczy się długo -
ale z perspektywy widzimy, jak były nam potrzebne... a nawet - że układają się w takie wygrawerowane na duszy cierpieniem - piękne wzory:) "w szacie wzorzystej prowadzą ją do króla "...

majka pisze...

a załączona przez Ciebie pieśń - + cytaty ... to wyzwanie prawdziwe i głębokie .

zmaganie się z kobiecością wokół tematów "zakupy" "równouprawnienie" "makijaż" "figura idealna" itp - jakie proponują nam kolorowe pisemka dla pań - jest zbyt stereotypowe i płytkie ;)
jak na Córki Króla ;) - ale nic na siłę. wszystko ma swój czas i dotyka we właściwym momencie - i to zrozumienie że jest się Córką Króla...

Gallery from the soul pisze...

Dopiero w perspektywie doceniam te rysy , ale w momencie, kiedy pękają nie umiem widzieć w nich niczego dobrego.
A w ogóle w życiu dziewczynek od samego niemal początku gdzieś świat je rysuje lub "przerysowuje" , chce wygiąć na swoją modłę, dopasować. Ostatnio miałam okazję obserwować taką czterolatkę. Jeszcze nie oglądała bajek o tej tematyce ,a już chce być księżniczką, te całe różowości i białości to przecież jakieś wrodzone i chęć bycia kochaną. Wszystkie rysy właśnie tam najbardziej się ogniskują, żeby zaspokoić to pragnienie.
I dopiero po wielu latach można się przyjrzeć temu z dystansem, zaakceptować, pocieszyć, że nic nowego pod słońcem, że każdy gdzieś tego doświadcza, że można ubrać to w pewne uniwersalne formy i zamknąć w prostej bajce, którą zrozumie każda kobieta, a i może mężczyzna nie wzgardzi prostą opowieścią ;)

basja pisze...

czasem sobie myślę, że właśnie te rysy tworzą nasze piękno, nasze serce, otwierają nas na więcej...

Gallery from the soul pisze...

:)