H. Bosh Wędrowiec |
Stworzona do nieśmiertelności a zaplątana w codzienność.
Uwieszona Jego łaski a jednak omamiona nicością
Nabita na złoty rożen, niczym ofiara, na zasiew
Płomienie dzięki temu wcale niemniej bolą...
Niby żyjąca słowem a rzucająca słowami na wiatr
Spokojna na zewnątrz a wewnętrznie w ciągłym sztormie
Jak majtek na statku pełnym obłąkanych
Czasem schodzący z kursu na krzyż południa...
Czy rozbiegnę się po ściernisku jak te iskry obiecane
Czy spłonę od żalu i niezaspokojenia
Przecież Ci co zaufali znajdą źródło prawdy
Czy zamieszka ze mną Ten co jest i Pierwszy i Drugi i Trzeci...
Moje oczy są głupie, nie widzą czasu Nawiedzenia
Wypatrują bliskości tego, co tylko nicością
Moje uszy wariują od szumu i wrzasku
Wsłuchują się w cyrk pełen małp i klownów...
A dziś byłeś w każdej stacji ten Drogi, umęczony i pouczający. Przyjmowany i odepchnięty. Bez nosa i cały w plamach. Podłączony do maszyny. Spotykający się z matką. Uciszający płaczących. I zmartwychwstały choć z łysą głową.
Dałeś mi szansę zobaczyć że urodziłam się do wieczności. Że tu nie jest koniec. Nie może być. Te plamy na skórze, te braki w narządach to nie jest jeszcze ostatnie słowo. To tylko pustki czekające na wypełnienie. To moja bezradność czekająca na odpowiedź.
Przecież to nie koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz