20.5.11

Irlandzki sąsiad

Wiele razy mijałyśmy się to na zakupach, to w kościele, czasem się do mnie uśmiechnęła- kiedy rozwieszałam pranie w ogrodzie- ale raczej nieśmiało. Odwracając zaraz wzrok. Wydaje się zawsze taka wyciszona...
Taka filigranowa blondynka z krótko obciętymi włosami, wygląda na pokolenie nieco młodsze od moich rodziców. Chodzi szybko i cicho. Pewnego dnia wracałyśmy z wieczornej eucharystii, lunął deszcz, a Mały zamiast uciekać czym prędzej do domu, zaczął entuzjastyczny taniec połączony z okrzykami "wow, super"... Ten deszcz chyba spowodował, a może wspólna Msza, a może i już dawno przymierzała się, że ośmieliła się do mnie zagadnąć. Powiedziała: "wiesz... jesteśmy sąsiadkami", przedstawiła się, podała swoje namiary, zapytała o nas jak się czujemy, czy tubylcy są dla nas dobrzy, jak wytrzymujemy wyspiarskie klimaty,  miałam wrażenie, że intrygowaliśmy ją. Zaoferowała, jeśli tylko kiedyś czegoś będziecie potrzebowali jestem tutaj obok...
To dość powszechne słowa wśród samych Irlandczyków, ale wiem, że musiała przetrawiać tę propozycję wcześniej. I widziałam, że była w tym szczera. I wiedziałam też że to był jeden z licznych znaków Obecności Nieba, że Jest blisko...
***
Z nim także często się mijaliśmy, najczęściej naprawiał coś w samochodzie, podobno ma do tego dryg i jakiś własny warsztat kiedyś prowadził, teraz wszystko przejęli jego synowie, dość często go odwiedzają, ale mam wrażenie, że raczej właśnie po radę fachowca, ale to chyba takie męskie, że konkretne rozmowy odbywają się przy okazji. Było mi go tylko szkoda czasem kiedy wieczorem z ciemnego salonu błyskało światło telewizora i on siedział przed nim sam, na stołku, nie w fotelu, ale właśnie na stołku, jakby w oczekiwaniu... Nigdy nie zamienia z ludźmi zbędnych słów, ale "hello" zawsze brzmi w jego wykonaniu wyraźnie i z dodanym do tego uśmiechem. Kiedy zalało nam łazienkę poradzono nam żeby jego poprosić o pomoc, bo jest "złotoręki". Uratował nas przed potopem, nie chcąc nic w zamian, z propozycją pomocy na przyszłość...
***
Czy to był on czy ona - spieraliśmy się miedzy sobą z początku- niby chłop z długimi włosami i ostrymi azjatyckimi rysami, ale jednocześnie paradujący w szlafroku w cętki w pełnym makijażu po ogrodzie, makijażu tak dobrze i delikatnie wykonanym jak mogłaby się na to zdobyć jedynie wprawna kobieta, albo dobrze maskujący się transwestyta. Szybko okazało się, że mnie nie zauważa, nawet patrząc mi prosto w oczy, za to szeroko uśmiecha się na widok mojej drugiej Połowy. Nawet zastanawiałam się nad tym jego rozróżnianiem nas, czy z powodu mojego wyrazu twarzy, bo podobno po mnie po prostu wszystko widać, czy co innego...
Wieczorami przyjeżdżał po niego samochód pełen znajomych, on ubrany kobieco, ale niekrzykliwie, z gładko uczesanymi włosami, i niemal zawsze na wysokim, ale nie za wysokim obcasie, w obcisłych białych spodniach.... Tyle że on jeden wśród nich wydawał się być "inny", chyba nawet nabijali się z niego, bo raz udawali, że nie ma dla niego miejsca w samochodzie...
Niedawno się wyprowadził. Na jego miejsce wprowadziła się jakaś młodziutka blondynka, definitywnie kobieta...
Ciągle szeroko otwieram oczy, jak dziecko, co nie rozumie co to się na tym świecie dzieje...



Brak komentarzy: