27.4.11

Tańcząca z obietnicami

Dostrzymał słowa. Teraz mój ruch. Raczej moje ruchy. Koślawe, połamane, nieskoordynowane.
Jest miłosierny. Ogromnie. Nie pozwolił uciec z sali pełnej młodych twarzy i bezlitosnych luster.  Pokoślawionych jak kręgosłup, co już troche przeżył. Powiedział nawet przez jedną z tych twarzy. że nie widać ile za mną. Choć lustra bezlitośnie wskazywały na wybrzuszenia i wklęsłości, deformacje i ubytki. Lustra "zostały nasłane". On jednak trzymał je w takiej odległości żeby nie zdołały kąsać. Słychać je było wokół, szeptały: "nie ma wstydu" , "jest najgorsza" , "zawracanie głowy".
Jego oczy jednak wędrowały za mną ciągle i pocieszał słowami tych młodych ust, że: "nie widać ile za tobą".
W finale prosty układ stał się możliwy do wykonania. Choć możliwe, że tylko możliwie dobrze jak na "te warunki".
Obietnice, zwłaszcza Jego obietnice, nie dokonują się bez wolności.
Najpierw trzeba pozwolić się zaskoczyć, potem wytrwać i jeszcze pozwolić się kochać. Nawet wtedy gdy obietnica pokazuje jak bardzo się nie zasługuje. Jakim jest się prochem...
Nie uciekać od słabości i pokręcenia. Zobaczyć je w krzykliwych lustrach i oddać w Jego ręce. Spojrzeć Jego oczami ze współczuciem i całkowitą akceptacją tej historii, zapisanej w garbatych placach i wystających fałdach...
Nauczycielka zachęcała do krótkich, codziennych powtórek treningów i rozciągania się, prostowania, ćwiczenia koordynacji, relaksu... Po kilka minut. Że dopiero wtedy lekcje nabiorą sensu, dadzą wymierne efekty.




Teraz mój ruch, a raczej moje koślawe ruchy by pozwolić się spełniać obietnicom serca... Powoli, po kilka minut. Po kilka kropel...

Brak komentarzy: